-
INSTYTUT WYDAWNICZY LATARNIK. Tomasz Raczek
-
1koszyk
ISBN: 978-83-63841-28-7
Przyzwyczaiłem się już, że kiedy rozmawiam z kinomanami o filmach, zawsze ktoś przypomina mi Zygmunta Kałużyńskiego, z którym przez prawie ćwierć wieku prowadziłem w telewizji program „Perły z lamusa”, i jego błyskotliwe tyrady albo oryginalne określenia filmów, aktorów, reżyserów. To taki stały element gry. Zdarza się, że rozmówcy nie pamiętają dokładnie nazwiska, czasem mylą imię, ale nigdy nie zdarza im się pomylić osoby.
Zygmunt Kałużyński pozostaje w pamięci niezależnym, oryginalnym, odważnym i bezkompromisowym krytykiem filmowym, który jak nikt inny potrafił pisać i mówić o kinie – z rozmachem intelektualisty, showmeńską dezynwolturą i fantazją dziecka. Był niepodobny do nikogo i niezastąpiony. Tyle razy słyszałem te określenia! Aż tu nagle pewien przysłuchujący się rozmowie młody człowiek zapytał z niewinną miną: – „A kto to był Kałużyński?”
Oniemiałem. A więc to już? Tak szybko? Są nowi kinomani, którzy nie wiedzą kim był Pan Zygmunt? Błyskawicznie policzyłem w myślach… tak, minęło już 10 lat od jego śmierci! Z każdym dniem będzie przybywać tych, którzy nie wiedzą.
Kałużyński – z wykształcenia reżyser (wychowanek samego Leona Schillera), z zamiłowania meloman (także pianista – nieodrodny syn matki-pianistki, Heleny Grafczyńskiej), z zawodu krytyk filmowy i publicysta-humanista o lewicowych poglądach. Przez prawie całe swoje zawodowe życie związany był z tygodnikiem „Polityka”, w którym pisał bez ceregieli o filmach – tak mocno, że trzęśli przed nim portkami rodzimi twórcy, a także niektórzy koledzy po fachu, którym wytykał chodzenie na łatwiznę i uleganie towarzyskim aliansom. Był jedną z pierwszych wielkich gwiazd polskiej telewizji, dzięki niepoddawaniu się regułom, posługiwaniu się soczystym, barwnym i własnym językiem a także wszechstronnej wiedzy, za sprawą której nikomu nie udawało się go zagiąć.
Wiem coś o tym, bo dyskutowałem z nim przed telewizyjnymi kamerami i radiowymi mikrofonami przez wiele lat. Kłóciliśmy się, ale obaj uwielbialiśmy te emocje. Nie mogliśmy się doczekać wspólnych nagrań, do których obaj długo się przygotowywaliśmy, ukrywając jeden przed drugim obmyślone fortele i miażdżące puenty. Aż wreszcie się zaprzyjaźniliśmy! Pewnie dlatego to mnie przekazał pałeczkę, zapisał swój księgozbiór i zobowiązał do sprawowania pieczy nad spuścizną.
Dziesięć lat po śmierci Pana Zygmunta postanowiłem sprawdzić, jak odbierają twórczość Kałużyńskiego nie tylko jego, ale i moi następcy – kolejne pokolenie. Rozejrzałem się wokół siebie w poszukiwaniu brakującego kolejnego ogniwa i znalazłem – młodego filmoznawcę, Jacka Sobczyńskiego, z którym pracowałem wcześniej w redakcji miesięcznika „Film” i poznałem go na tyle dobrze, by zaufać jego wyczuciu i gustowi. Jacek dostał trudną i ważną misję: miał przejrzeć cały dorobek pisarski Zygmunta Kałużyńskiego i wybrać z niego to, co jemu, 30-letniemu znawcy i pasjonatowi kina, wydaje się dzisiaj świeże, ciekawe, odkrywcze, bulwersujące, podnoszące temperaturę, zachęcające do dyskusji. Wybór, który mi przedstawił, okazał się zaskakujący, ale przekonująco osobisty i bez wątpienia intelektualnie wiarygodny.
Oto więc Kałużyński w pigułce, widziany oczami przedstawiciela kolejnego pokolenia krytyków, które nadeszło i musi już sobie radzić w mediach bez niego. Zostały mu tylko inspiracje zapisane w ponad 30 książkach wydanych przez Kałużyńskiego na przestrzeni prawie 60 lat XX i początku XXI wieku.
Ach i jeszcze jedno – powinienem wytłumaczyć się z tytułu tego zbioru, który został zainspirowany powiedzonkiem Pana Zygmunta. Otóż „żelaznymi szmatami” nazywał on pewien rodzaj ludzi, odpornych na wątpliwości, dylematy, niuanse, którzy gotowi są zrobić wszystko, byle tylko osiągnąć cel, albo choćby przetrwać za wszelką cenę. Wydaje mi się, że określenie to nic nie straciło ze swojej trafności, ani aktualności. Prawda?
Tomasz Raczek